Niech żyje komercja – rozmowa z Arkiem Wolskim o wolności artysty
To artysta, który lubi komercję, tworząc nie myśli o odbiorcy, a od srebra woli stal. Mimo, że obiera własne ścieżki, okazuje się, że to droga prosto do sukcesu. Chcesz dowodów? Arek Wolski to pierwszy projektant z Polski, który zdobył nagrodę „Innowacje” na prestiżowych targach Inhorgenta, a ze sztuką radzi sobie równie sprawnie co z biznesem. Oto rozmowa o tym jak za pomocą technicznych tricków, przekuwa ironię na język przedmiotów.
Z wykształcenia jest Pan oceanografem – to nietypowy początek dla złotnika. Jak to się stało, że zajął się Pan biżuterią?
Nigdy ostatecznie nie pracowałem jako oceanograf, zaraz po studiach zająłem się projektowaniem. Na początku to była trochę studencka przygoda – potrzebowałem pracy, więc zatrudniłem się u szlifierza. Wtedy to był jedynie sposób, by po zajęciach na uczelni zarobić trochę pieniędzy, potem jednak uznałem, że to może także dobry sposób na życie.
Czy to było łatwe bez odpowiedniego wykształcenia?
Dziś trudno mi już powiedzieć czy to było łatwe czy trudne. Na pewno było to wyzwanie, ale kiedy człowiek jest młody, to wydaje mu się, że wszystko jest możliwe. Z wieloma sprawami pewnie wyważałem otwarte drzwi, ale kompletnie nie przejmowałem się tym, że pewne procesy mogą mi zając więcej czasu, niż wtedy, gdybym się ich nauczył od podstaw i gdybym ukończył odpowiednie studia. To było w tym dla mnie fajne, że robiłem coś źle, bo nie sugerowałem się zastaną normą, ale własnymi odkryciami. Nie zastanawiałem się czy to lepiej czy gorzej – to mi się podobało, więc po prostu szedłem swoim torem.
Jakby Pan dziś określił swoją estetykę?
Gdybym miał sprowadzić wszystko do wspólnego mianownika, to jest to poszukiwanie jakiegoś pomysłu i maksymalne upraszczanie go. Lubię rzeczy, które są proste, a jednocześnie jest w nich jakaś ciekawostka, coś co by mogło zaintrygować odbiorcę. Nie interesują mnie wywijasy, wykrętasy czy motywy roślinne – to co tworzę, to raczej trójwymiarowa geometria. Proste formy z jakimś inżynieryjnym haczykiem.
Przykład?
Wymyśliłem ostatnio rozwiązanie techniczne, pozwalające na tworzenie trójwymiarowych przedmiotów z ruchomą częścią, ten ruch jest kluczową częścią estetyki. W biżuterii to bardzo fajnie się sprawdza, bo przy ruchach głowy czy w ogóle ciała, to naprawdę ciekawie wygląda. To bardzo prosty zabieg, na który wpadłem przy okazji pracy nad czymś innym, ale takie rzeczy mnie bardzo w biżuterii fascynują. Drobne techniczne sprawy, które mają duże znaczenie. A przy okazji okazało się, że to się też bardzo ludziom podoba, więc mogę powiedzieć, że całość wyszła po prostu super. Na tym jednym zabiegu zbudowałem kilka kolekcji – oczywiście każda jest inna, ale ma ten jeden wspólny element zrealizowany na różne sposoby.
Co jest dla Pana najtrudniejsze w tworzeniu biżuterii?
Z jednej strony biżuteria jest o tyle „łatwa”, że każdy może kupić kilka narzędzi, znaleźć odrobinę przestrzeni na warsztat i zacząć projektować. Zrobienie przedmiotu, który jest funkcjonalny, dobrze zaprojektowany i wyróżnia się wśród tej całej masy, którą mamy na rynku, jest już trudne. Ale nawet jak odniesiemy sukces, uda nam się zrobić ciekawe przedmioty, to trzeba będzie jeszcze ten sukces powtarzać, a każdy rok to nowy sprawdzian, nowa weryfikacja przez przesycony rynek. Robię to od ‘97 roku i nie da się odpuścić, cały czas trzeba działać na najwyższych obrotach.
Tworzy Pan bardzo wiele różnych form i przedmiotów: w tym biżuterię typowo seryjną jak i artystyczną, unikatową. Łatwo jest łączyć te dwa światy?
Dla mnie to jest przede wszystkim niezbędne, żeby jakoś zachować zdrowe spojrzenie – mózg musi się zwyczajnie przeczyścić co jakiś czas zupełnie innym działaniem. Gdybym robił tylko jedno, to bym chyba zwariował. To jest dla mnie kompletnie niewyobrażalne – muszę robić różne rzeczy, żeby zadbać o higienę psychiczną. Po prostu przychodzi taki moment, że mam czegoś dosyć, odkładam to i skupiam się na nowym. W swojej twórczości zaczynałem w ogóle od biżuterii unikatowej i chociaż kiedyś było łatwiej robić takie rzeczy, to i tak nie było możliwe, by zajmować się tylko artystycznymi formami. To, co mi sprawiało większą frajdę wtedy, musiałem trochę oddać projektom komercyjnym. Dziś, z perspektywy czasu, widzę, że to było dobre, bo myślenie o produkcie i stworzenie go, jest pod wieloma względami bardziej skomplikowane, niż praca z rzeczami unikatowymi czy artystycznymi.
Wyświetl ten post na Instagramie.
New season, new stuff! #design #jewellery #fashion #jewelleryblog #arekwolski
A czym różni się proces twórczy w projekcie artystycznym i typowo komercyjnym?
Produkt seryjny musi być atrakcyjny, musi przynależeć do jakiejś wybranej przez projektanta estetyki, musi być funkcjonalny i perfekcyjnie wykonany. To są powszechnie znane prawidła. Oczywiście każdy idzie inną drogą, obiera własny kierunek. Jedni bardziej zbliżają się do tego co popularne, inni znowu idą w stronę jak największej oryginalności, ale to cały czas jest poruszanie się w obrębie określonych reguł. W przedmiotach artystycznych z pewnością panuje większa wolność. Trzeba mieć pomysł na swój własny świat, nie ma żadnych wymagań, oczekiwań – zupełnie inaczej podchodzi się do takiego zadania.
A czy podobnie, bez żadnych reguł, działał Pan w Grupie Sześć? Tam jednak były z góry ustalone zadania?
To też nie do końca tak – nadal nie było narzuconych z góry reguł. Chcieliśmy faktycznie, by przedmioty kręciły się wokół wybranych przez nas tematów. A to, co kto myślał o nich i jak je rozumiał, to już było całkowicie różnorodne i zależało tylko od autora. Podobnie na konkursach, np. w Legnicy jest temat wiodący, ale przecież te rzeczy są zupełnie od Sasa do Lasa, różne techniki, spojrzenia i to tak odmienne, że jak się spojrzy na dwa przedmioty, to się wydaje, że kompletnie nic ich nie łączy.
Jak zatem powstaje u Pana pomysł? Od czego zaczyna Pan projektowanie?
To jak powstają pomysły jest bardzo trudne do uzmysłowienia. Na pewno moim sposobem na to, by przetrwać jako artysta, jest robienie rzeczy bardzo różnorodnych. Jeśli w tym roku robiłem coś w jednym stylu, to za rok robię w innym.. Staram się nie powielać i iść często w bardzo odległych od siebie kierunkach. Ktoś, kto do mnie wraca musi zobaczyć, że coś się dzieje, pojawia się coś nowego, że inaczej to wszystko wygląda. Szczerze mówiąc ja projektując nie myślę o tym kto to będzie nosił, ale myślę o tym, żeby to był fajny obiekt. Ale początki tego są absolutnie nieznane. Trudno ustalić skąd pomysł się bierze w głowie – to dotyczy zresztą nie tylko mnie, ale ogólnie każdego kto tworzy: czy to pisarza czy to muzyka. Każdy z nas porusza się w jakimś swoim świecie i w którymś momencie te pomysły się pojawiają. Według mnie nie da się jednak tak dokładnie sprecyzować jak to się dzieje. To też jest tak, że człowiek nie żyje tylko pracą, ale interesuje się różnymi rzeczami, czyta książki, ma swoje zainteresowania podczas których powstają jakieś myśli. Jeżeli to jest na tyle ciekawe, żebym chciał się tym podzielić, to przekładam to na przedmiot – nie jestem pisarzem, nie używam słów, więc wyrażam się formą. Czasami wystarczy wyjście do kawiarni czy przeczytanie fajnej książki, by coś się pojawiło w głowie. Kiedy ktoś operuje w jakiejś dziedzinie to w zasadzie cały czas o niej myśli. To jest ciągły proces: wciąż i wciąż młóci się te swoje tematy i sposoby powiązania formy z treścią. Bardzo to lubię.
A spośród działania nad tyloma różnymi formami: lampami, meblami, biżuterią czy już typowo sztuką, co przynosi Panu największą satysfakcję?
Na początku mojej działalności nie do końca doceniałem pracę nad komercyjnymi projektami. Z perspektywy czasu wiem jednak, że zrobienie fajnego przedmiotu komercyjnego to wyzwanie, które może być także bardzo przyjemne. Dlatego dziś nie dzielę dziedzin w których się obracam na bardziej lub mniej lubiane. Wszystko, co stworzę, co jest dobrze zaprojektowane i ciekawe, jest dla mnie źródłem satysfakcji. Nieważne, czy to przedmiot unikatowy, krzesło czy biżuteria. Niektórzy mogą nie doceniać biżuterii, bo wśród wielu osób panuje nieprawdziwe przekonanie, że to są rzeczy, które niejako same się projektują. Wystarczy, że ktoś weźmie sznurek, nawlecze parę korali i ma biżuterię – nie jest ona rozpatrywana jako równoprawna dziedzina designu, o sztuce nie wspominając. Ja wiem, że jest inaczej i tworzenie dobrych projektów biżuteryjnych to ciągła, wymagająca praca. Satysfakcję daje mi na równi dobrze zrobiony naszyjnik i unikatowa płaskorzeźba.
A jak to jest z łączeniem tego wszystkiego z własnym biznesem? Panu się to całkiem zgrabnie udaje. W czym tkwi sekret?
Pieniądze są każdemu z nas potrzebne, więc nie mogłem założyć, że będę artystą, który robi wyłącznie rzeczy sprawiające największą przyjemność. Od zawsze musiałem tworzyć tak, żeby to wszystko działało i pozwalało na zarobek. Kiedy ma się rodzinę i inne zobowiązania to konieczność. Ale ja znajduję w tym także przyjemność. Jak wspomniałem, dobrze czuję się tworząc bardzo różnorodne rzeczy, bo to mi po prostu przewietrza umysł. Nie lubię na pełen etat zajmować się tylko jednym, wolę raz pracować nad projektem komercyjnym, innym razem nad swoją artystyczną wizją. Co dla mnie istotne, takie skakanie między dziedzinami daje też wolność twórczą, bo mając pieniądze ze spraw komercyjnych, w pracach artystycznych nie muszę robić ukłonów w stronę odbiorcy, żeby były łatwiejsze do odbioru i sprzedaży. Mogę być w ten sposób szczery. Niektórzy mówią, że robiąc komercyjne rzeczy, traci się wolność twórczą, ale ja paradoksalnie uważam, że jest wręcz przeciwnie, bo ta druga strona działalności wspiera codzienne życie, daje bezpieczeństwo, dzięki któremu można pozwolić sobie na swobodę w kwestii sztuki. Dla mnie to właśnie oznacza wolność twórczą.