Filmowe Święta w blasku biżuterii
Cześć Sroko! Czy dajesz jeszcze radę poruszać skrzydłami, obciążona świątecznymi łupami? 🙂 Mam przeczucie, że przed noworocznym lotem potrzebujesz chwili relaksu – być może w fotelu kinomana…? 😉 Ostatnio pomyślałam sobie, że ciekawie byłoby spojrzeć na znane świąteczne filmy ze sroczej perspektywy… Zaczęłam od wnikliwego przeglądu klasyków, które towarzyszą mi praktycznie co roku („Kevin sam w domu”, „To właśnie miłość”), a skończyłam na grudniowej sensacji Netflixa, czyli absurdalnej produkcji „A Christmas Prince”. Czy można wyłowić z nich coś bardziej szlachetnego, niż tylko połyskujące bombki i łańcuchy? Jeśli chcesz się dowiedzieć, jakie biżuteryjne niespodzianki znalazłam pod filmową choinką, to serdecznie zachęcam Cię do dalszej lektury… 🙂
Jak wrócić do Kevina…
„Kevin sam w domu” (1990) oraz jego kontynuacja „Kevin sam w Nowym Jorku” (1992) to jedne z tych filmów, bez których trudno wyobrazić sobie świąteczny relaks przed telewizorem. Ich fabuła jest prosta, a przez to niebywale skuteczna: roztrzepana rodzina McCallisterów wyjeżdża na okres Świąt z domu, zapominając w ferworze o Kevinie – małym chłopcu, który musi odnaleźć się w tej nagłej wolności oraz przechytrzyć wiecznie knujących bandziorów… Coroczne przypominanie sobie produkcji w reżyserii Chrisa Columbusa stało się częścią przedziwnej grudniowej tradycji, która jest dla mnie tak oczywista, jak makowiec czy barszcz z uszkami 😉 Myślę, że nie będę odosobniona wyznając, że akceptuję wyłącznie wersję na Polsacie, z charyzmatycznym głosem Piotra Borowca (lektora). Tak – uprzedzę Twoje pytanie – prawdopodobnie byłam w gronie osób, które w 2010 roku pikietowało, aby „Kevin” pojawił się w świątecznej ramówce stacji, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu chciała zaproponować dla odmiany coś innego… 😉
Reasumując – myślę, że mogę pokusić się o stwierdzenie, że „Kevina” znam jak własną kieszeń! Co się jednak stanie, gdy spojrzę na ten komediowy klasyk przez pryzmat biżuterii? Mam dla Ciebie dobrą wiadomość: biżuteria w filmie Columbusa jest jak najbardziej widoczna; jest wręcz jednym z czynników, które popychają akcję do przodu i pozwalają pogłębić charakterystykę postaci. Jak zapewne pamiętasz mama Kevina, Kate McCallister (w tej roli Catherine O’Hara), orientuje się, że jej syn został sam w domu na przedmieściach Chicago, dopiero w trakcie lotu do Paryża. Na miejscu, po nieudanych próbach kontaktu z nim, postanawia za wszelką cenę dostać się z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Nie jest to jednak takie proste, gdyż w intensywnym okresie świątecznym nie ma już wolnych biletów na bezpośredni lot do Chicago. Kate musi uzbroić się w cierpliwość, koczować na lotnisku, a także zdać się na własny spryt i niestandardowe metody perswazji 😉 W jednej ze scen udaje jej się przekupić pewne starsze małżeństwo – Eda i Irene – aby wymienili swoje bilety do Dallas na lot dwa dni później, ale w pierwszej klasie. W desperacji Kate dorzuca jeszcze na zachętę 500 dolarów, kieszonkowy tłumacz, pierścionek, zegarek (udaną podróbkę Rolexa) oraz imponujące złote kolczyki, które ma w uszach. Pragmatyczny mąż próbuje początkowo odciągnąć Irene od obcej kobiety zapewniając, że żona ma całe pudełko po butach pełne wiszących kolczyków (!) i nie potrzebuje ich więcej (!!!). Kate naciska jednak na Irene – błaga ją o pomoc „jak matka matkę” i ostatecznie udaje jej się polecieć do Dallas. To się nazywa siła przekonywania! Siła podbita blaskiem oferowanej biżuterii, nie zapomnijmy… 😉
Scena ładnie pokazuje, że to, co materialne nie ma znaczenia dla Kate McCallister – nie wtedy, gdy jej syn jest w potrzebie, zostawiony sam w domu i zdany tylko na własną zaradność… Kontrastem do tego aktu rozpaczliwej desperacji ( którego podłożem jest matczyna miłość), może być zachowanie naczelnej pary włamywaczy, Harry’ego i Marv’a. Tę zdemoralizowaną dwójkę interesują tylko i wyłącznie wartościowe przedmioty, które usiłują zdobyć pod nieobecność miejscowych bogaczy… W ich sercach i sumieniach nie ma tu miejsca na sentymenty – nawet w Święta.
Ryzykowny prezent dla kochanki…
Wyznam Ci, Sroko, że gdy w mojej głowie pojawił się pomysł na ten artykuł, w pierwszej kolejności pomyślałam o filmie „To właśnie miłość” (2003) w reżyserii Richarda Curtisa. Na ten wybitnie świąteczny, brytyjski przebój składa się wiele historii, których wspólną osią jest miłość – choć oczywiście w różnych odsłonach. Epizod z Alanem Rickmanem zawiera istotny biżuteryjny wątek, który ma wpływ na życie wielu bohaterów… Być może go pamiętasz: uwodzicielska Mia od jakiegoś czasu flirtuje ze swoim szefem, żonatym Harrym (w tej roli właśnie Rickman). Dzień po świątecznej imprezie, podczas której para miała okazję zatańczyć kilka „wolnych”, kobieta sugeruje – widząc, że szef wybiera się na świąteczne zakupy – że ona też zasługuje na prezent. Nie chce jednak biurowych zszywek, ani nic z rzeczy, których potrzebuje w życiu codziennym… Mia chce czegoś naprawdę pięknego, czegoś co pragnie (uwaga – Sroka na horyzoncie! ;)). Harry ma tupet, aby poszukiwać „tego czegoś” podczas wspólnego wyjścia z żoną, która pomaga mu odfajkować kolejne podarki dla rodziny. Podczas jej krótkiej nieobecności spontanicznie prosi o naszyjnik, który dostrzega w jednej z gablot. W scenie pakowania błyskotki na prezent towarzyszy mu rewelacyjny Rowan Atkinson, który jest genialnie powolny w tej scenie:
To ciekawe, że w scenie, która powinna napawać nas dogłębnym smutkiem można znaleźć elementy komiczne… Zestresowany Harry wie, że lada chwila może nakryć go żona, a nadgorliwy ekspedient robi po prostu to, co umie najlepiej – pieczołowicie, dokładnie i z artyzmem pakuje naszyjnik na prezent. Z audiokomentarza do filmu „To właśnie miłość”, który można znaleźć na jego wersji DVD dowiedziałam się, że scenę w sklepie kręcono w londyńskim salonie sieci Selfridges, oczywiście już po jego zamknięciu dla klientów. Reżysera zainspirowała ponoć jego własna przygoda z kupowaniem prezentu w Nowym Jorku. Niestety już wkrótce motyw naszyjnika w filmie traci wszelkie komediowe konotacje. Żona znajduje kosztowny prezent w kieszeni męża i wydaje się naprawdę mile zaskoczona i podekscytowana, że dostanie pod choinkę takie cudeńko. Scena, w której na oczach Harry’ego oraz ich dzieci otwiera pudełeczko podobnych rozmiarów, lecz zawierające… płytę Joni Mitchell jest druzgocąca. Pokazuje też jak doskonałą aktorką jest Emma Thompson:
Piosenka „Both Sides Now” Joni Mitchell, którą słyszymy w tle sceny genialnie akompaniuje uczuciowej burzy, która maluje się na twarzy aktorki. To utwór, który Joni skomponowała w latach sześćdziesiątych i który był jej wielkim przebojem. Tutaj wybrzmiewa ponownie w wersji z 2000 roku. Głos dojrzałej już kobiety, która w trakcie życia wypaliła tysiące papierosów, wybrzmiewa przejmująco – piosenka śpiewana jest przecież z punktu widzenia marzycielki, a dotyczy iluzji skonfrontowanej z rzeczywistością. Żona Harry’ego właśnie się z nią skonfrontowała – w momencie, w którym nie znalazła pod choinką naszyjnika z serduszkiem… 🙁
Wybranka dla księcia
Wiem, wiem, Sroko… W tej świąteczno-filmowej paczuszce ewidentnie poszukujesz szczęśliwego zakończenia – takiej biżuteryjnej, audiowizualnej bombki która pozwoli uwierzyć, że miłość zawsze zatriumfuje. Kończę więc ze smutami o dziecku porzuconym w domu przez rodzinę oraz o naszyjniku dla jakiejś kochanki. Przyszedł moment na królewskie zaręczyny!
O sile prawdy i miłości dowiedziałam się ostatnio oglądając nową świąteczną produkcję Netflixa, zatytułowaną „A Christmas Prince”, w reżyserii Alexa Zamma. Jeśli nie widziałaś jeszcze tego arcydzieła, to zachęcam do oglądnięcia zwiastunu poniżej:
Główna bohaterka, Amber, jest aspirującą reporterką. Aktualnie pracuje jednak na mało satysfakcjonującym stanowisku w nowojorskiej redakcji pewnego czasopisma. Jej sytuacja zawodowa zmienia się diametralnie, gdy zostaje wysłana na konferencję prasową do niejakiej Aldovii (!), gdzie ma spotkać księcia Richarda – rzekomego playboya i skandalistę, który po śmierci ojca ma zostać królem tego małego państewka. Czego w tym filmie nie znajdziesz, Sroko! Jest bitwa na śnieżki, dziewczynka na wózku inwalidzkim, czerwone konwersy, knująca femme fatale, atak wilków, scena balowa i oczywiście – rodzinny sekret! Wszystko to przyprószone śniegiem i świąteczną atmosferą 😉 Zadziwiającą siłą filmu „A Christmas Prince” jest to, że nie udaje on, że jest czymś innym, niż jest. To po prostu pełna nielogiczności, absurdalna wydmuszka, z której można się radośnie pośmiać, a w której znaleźć można tropy z „Dziennika Bridget Jones”, „Dziwnych losów Jane Eyre” czy „Pamiętnika Księżniczki”.
W filmie „A Christmas Prince”, który okazał się grudniowym hitem serwisu streamingowego Netflix, znajdziemy przynajmniej dwa momenty, w których biżuteria gra pierwsze skrzypce. W pierwszej z nich Amber, która podszywa się pod guwernantkę młodszej siostry Richarda, otrzymuje od niepełnosprawnej Emily bransoletkę. Jest to prezent za to, że kobieta traktowała ją „po ludzku”, a nie jak bogatą księżniczkę, którą spotkało nieszczęście. No i może też za to, że Amber nie przemęczała jej za bardzo nauką 😉 Bransoletka bardzo przypominała tę, którą można dostać w ofercie Pandory, miała nawet kilka charmsów w klimatach zimowych. Drugą ozdobą, która zwróciła moją uwagę był pierścionek zaręczynowy, który pojawił się w finałowej scenie filmu:
Amber zdobyła zatem nie tyle przychylność małej Emily, która dotąd odstraszała wszystkie guwernantki, ale i serce króla Aldovii. Niebywałe! 🙂 😀 😀 Bożonarodzeniowy cud!
Mam nadzieję Sroko, że pod swoją własną, świąteczną choinką znalazłaś dla siebie coś ślicznego – coś, co dodało Ci skrzydeł 🙂 W pierwszej kolejności myślę rzecz jasna o rodzinnych, ciepłych uczuciach, chociaż… może zostały też one utrwalone w jakimś szlachetnym kruszcu…? 😉 Śmiało, pochwal się w komentarzu poniżej, a potem możemy zobaczyć razem jakiś inny świąteczny film. Tym razem to Ty wybierasz! 🙂