Ale. – od origami do biżuterii
Pracownia ukryta w kamienicy w centrum Poznania, artystyczna osobowość i biżuteria, która jest wszędzie: na stole, na półkach na wieszakach… Widzisz to Sroko? To idealne wprowadzenie do naszej rozmowy z Aleksandrą Przybysz, założycielką marki Ale. i jej opowieści o biżuterii, która kusi formą i zabawą płaszczyznami.
Ale. w jednym zdaniu to…?
Przestrzeń i geometria. Lubię trójwymiarowość, lubię badać i sprawdzać możliwości formy. To cały proces, kiedy zginam, sprawdzam, odkładam na półkę, by złapać dystans do swojej pracy i spojrzeć na nią świeżym okiem – ale to, co łączy moje prace to właśnie zamiłowanie do geometrii.
A jakie są początki tego zamiłowania i przygody z biżuterią?
To nietypowa historia dla projektantki biżuterii. Jako nastolatka w ogóle nie nosiłam biżuterii i nigdy wcześniej nie myślałam, że będę się tym zajmować. Zbieg okoliczności sprawił, że znalazłam się na architekturze, gdzie wyklejaliśmy makiety z papieru, co bardzo polubiłam. Tworzenie trójwymiarowych form sprawiało mi ogromną frajdę – stąd było już coraz bliżej do Ale. W końcu pojawiła się okazja i zapisałam się na fakultet z projektowania biżuterii – to wtedy pojawiła się fascynacja i po prostu przepadłam.
Czyli kiedy tworzysz, zaczynasz od papieru?
Zazwyczaj tak – tak właśnie stworzyłam swoją pierwszą kolekcję: Origami. Każda rzecz była na początku zaprojektowana z jednego kawałka papieru, który odpowiednio wyginałam. Potem dopiero powstawała wersja metalowa. Ta metoda pozwala też doskonale sprawdzić funkcjonalność projektów – mogę łatwo wypróbować daną rzecz na sobie, przekonać się czy jest wygodna.
Biżuteria to jednak nie tylko funkcjonalność, ale też forma, pomysł – co Cię inspiruje?
Przede wszystkim architektura nowoczesna, urbanistyka – uwielbiam odwiedzać nowe miasta, zwiedzać, chodzić, popatrzeć na coś zupełnie innego. Inspiruje mnie też moda – lubię analizować ubrania przez pryzmat konstrukcji, mam też swoich ulubionych projektantów: Yohji Yamamoto, Issey Miyake , Rei Kawakubo, Iris van Herpen czy Azedine Alaia z Iranu. Chciałabym też tę ideę wielofunkcyjności i składania, którą wykorzystuję w Ale., przenieść na ubrania i zrobić coś mojego, bardzo prostego – niekoniecznie idealnie wpisującego się w trendy, ale w moim stylu.
Aleksandra Przybysz, właścicielka i projektantka marki ALE.
Czy na tych pierwszych etapach myślisz o swoich klientkach? Jakie one są?
Kiedy zaczynam projektować, skupiam się jedynie na samym akcie, na pomyśle, na kształtach. A moje Klientki? To bardzo fajne babki – kobiety ciekawe, interesujące, także wizualnie, ale przede wszystkim z charakterem. To jest zresztą coś, co mnie szalenie cieszy: zobaczyć fajną kobietę w mojej biżuterii. Z jednej strony każda z moich Klientek jest inna, ale mają wspólne punkty: wiedzą czego chcą, są zdecydowane, ale jednocześnie kobiece. Myślę, że takim spoiwem, które je wszystkie łączy jest też siła, którą widać na pierwszy rzut oka.
A jaką biżuterię sama nosisz?
Swoją (śmiech). Uwielbiam kolczyki, a bez pierścionków czuję się naga. Moja ogromną miłością są też bransolety – to od nich zazwyczaj zaczynam projektowanie nowych wzorów. Oczywiście największy sentyment mam do mojej pierwszej kolekcji: Origami – do teraz mam pierwowzory z papieru tej serii. Ogromnie lubię też TRANS-FORM-ERS i Bionic, no i oczywiście pierścionki z kolekcji ID, takie jak Madame Samosia. Ostatnio polubiłam też kolczyki z najnowszej kolekcji Satellite – szczególnie żółte, duże koła, idealne na lato. A spoza moich kolekcji? Mam m.in. pierścionek SHIT HAPPENS w kształcie głowy – przypomina bardzo porcelanową lalkę, która ma na oczach złoty pasek. To wygląda jak element płaskorzeźby z czasów secesji zdjęty prosto z kamienicy. Bardzo go lubię za tę odrobinę absurdu, którą w sobie skrywa: kontrast, łączenie nowości i rzeczy z przeszłości, rzeczy pozornie do siebie nie pasujących. Noszę też najróżniejsze kolczyki od zaprzyjaźnionych artystek i projektantek, np. of Frou Frou czy Martyny Tejwan, ale najchętniej wracam do swoich.
Opowiedz mi w takim razie o swoich kolekcjach.
Wszystko zaczęło się od geometrycznego Origami. Później stworzyłam kolejne kolekcje łączące w sobie zabawę formą: powstała na przykład bardzo przestrzenna kolekcja Bionic, inspirowana kwiatami orchidei, Zbiór Y wykorzystujący różnie składany i przecinany prostokątny pasek czy kolekcja PolaDot, nawiązującą do wzoru polka dot. Stworzyłam także kolekcję TRANS-FORM-ERS czyli origami z blachy ze specjalna perforacją, która świetnie imituje wrażenie papieru i lekkości, mimo że materiał z którego jest stworzona jest twardy i mocny. Jest także kwiatowa Neroli która mimo nawiązań florystycznych, również oparta jest o geometrię – w tym przypadku trójkąt. To zresztą tylko część z moich kolekcji – do tej pory powstało ich już całkiem sporo.
Zawsze stawiasz na geometrię czy czasem wyłamujesz się i sięgasz po nieco inne kształty?
W większości kolekcji widoczna jest geometria: koła, kwadraty, trójkąty, linie proste – ale nie zawsze. Tworzę po to, żeby się rozwijać, dlatego próbuję nowych rzeczy. Robienie ciągle tego samego nie jest ani ciekawe ani dobre dla mnie jako artysty– ja sama zresztą szybko się nudzę. Mam na przykład kolekcję Czułe Słówka w całości opartą o kształt ust, który nie jest już tak geometryczny. Jest też kolekcja ID – ona jest zupełnie inna, tu biżuteria jest zatapiana w wosku – to kolczyki i pierścionki, które nie są tak uporządkowane, a każdy z nich jest nieregularny i inny. One na pierwszy rzut oka w ogóle nie pasują do Ale., bo brakuje im geometrii. Jednak ja je bardzo lubię, mam do nich sentyment, a każda sztuka ma też zadziorną nazwę: A Tough Cookie czy A Giggle of Fate.
A najnowsza kolekcja, która pojawi się na łamach Pica Pica?
To SATELLITE. Zaczęło się od bardzo prostego projektu – kolorowych, transparentnych kół i srebrnych elementów tworzących kolczyki. Jeden z moich przyjaciół, któremu je pokazałam, zapytał czy koła da się wymieniać – od razu wpadłam na pomysł, by koła były ruchome i pozwalały na zabawę. W końcu ludzie lubią kreować, coś dodać, coś odjąć. Idea jest taka, że kupujesz bazę i możesz dobierać do niej różne koła, łączyć je, każdy kolczyk może być inny – możliwości jest wiele. Stąd nazwa Satellite – satelity krążą, tak jak te wymieniane koła, tworząc barwne konstelacje.
W tym przypadku oprócz geometrii rządzi kolor?
Tak – to kolekcja bardzo lekka, letnia, kolorowa, przywodząca na myśl lata 60. – 80. Dzięki temu pasuje do idei zabawy, którą chcę w niej przemycać.
A ceny?
Równie przystępne jak forma – cena podstawowych kolczyków będzie wynosić około 160-180 pln.
Plany na przyszłość?
To może zaskakujące, ale nie mam – postanowiłam nie planować, ono z resztą nie jest moją mocną stroną, rzeczy się dzieją, pomysły spływają nieoczekiwane, lubię je łapać. Nie mam harmonogramu na 2018, 2019 rok… Żyję chwilą. Teraz, zawodowo myślę o targach w Kopenhadze i cieszę się kolekcją Satellite, a dalsze plany odpuściłam – robię co czuję i płynę sobie z prądem zgodnie z bliską mi zasadą Wu Wei.
Kolczyki SATELLITE od ALE. dorwiesz TU