Sztuka to wzajemność | Andrzej Kupniewski
Powiedzieć o nim artysta, to mało. W końcu niecodziennie spotyka się złotnika, który jednocześnie gra jazzowe kawałki i potrafi z równą wprawą ujarzmić srebro i motocykl. W swoich pracach sięga do różnych zakątków świata i przedmiotów z historią. Przed Tobą rozmowa z Andrzejem Kupniewskim, który już od ponad 25 lat tworzy z żoną Jolantą niezwykłe dzieła z bursztynu i srebra w warszawskiej Galerii Projekt.
O swoich projektach mówią Państwo, że to „sztuka noszona” – co to oznacza?
To hasło, które towarzyszy nam od dłuższego czasu. Jednak nie wymyśliliśmy go sami – powstało przy okazji opracowywania albumu Elżbiety Dzikowskiej pt. „Biżuteria świata”, w którym poszukiwana jest odpowiedź na pytanie o to, jak ludzie w różnych krajach, z różnych kultur, noszą biżuterię i czym ona dla nich jest. Biżuteria może straszyć, opowiadać o bogactwie, pokazywać nasze wnętrze, obnażać lub wręcz przeciwnie: chronić. Biżuteria to sztuka, która jest w użyciu, integralna z człowiekiem.
Skoro jesteśmy przy Elżbiecie Dzikowskiej, to chciałabym zapytać o projekty, które Państwo dla niej robili. Jej podróże i fotografie były dla Państwa inspiracją, w efekcie której powstało kilkadziesiąt naszyjników i pierścieni – czy któryś z nich utkwił w Pana pamięci?
By odpowiedzieć na to pytanie, muszę cofnąć się do momentu, w którym po raz pierwszy zetknąłem się z Elżbietą Dzikowską. Było to przy okazji wystawy „Ziemia z lotu ptaka” w Galerii Krytyków Pokaz, Jerzego Brukwickiego. To były nieprawdopodobne zdjęcia zrobione podczas lotu balonem, przedstawiające wyschnięte rzeki. Poprzez swoje fenomenalne zdjęcia, Dzikowska poruszyła też dość dramatyczny temat czyli brak wody na świecie. Kiedy podczas Nocy Muzeów zajrzeliśmy z żoną do Galerii Brukwickiego, zobaczyliśmy coś, co było dla nas sygnałem do działania. To był świetnie poprowadzony temat i chcieliśmy wziąć w tym udział. Właśnie wtedy poznaliśmy Elżbietę Dzikowską, która nie tylko oprowadziła nas po wystawie, ale zaproponowała, byśmy oprawili dla niej 20 kamieni z podróży z czasów, kiedy żył jeszcze Tony Halik.
To było wyzwanie?
Ogromne. Zaprojektowanie całej kolekcji trwało aż rok, ale w efekcie powstało 20 pierwszych naszyjników. Każdy z kamieni, które wykorzystaliśmy był wyjątkowy, każdy miał historię. Wśród tych naszyjników moim najbardziej ulubionym jest ten z koralem, który sam w sobie jest wybitnie piękny, niepoprawiany i autentyczny. Oprawiłem go w formę kubiczną, co doskonale nawiązuje do podniebnych fotografii Elżbiety Dzikowskiej. W całej serii bawimy się zresztą różnymi układami sześcianów, bo ta forma przemówiła zarówno do Elżbiety jak i do mnie i mojej żony. To dla mnie o tyle ważne, że z żoną wszystko w pracowni robimy wspólnie – projektujemy, opowiadamy, sprzeczamy się i tworzymy razem.
Jak wygląda proces projektowania takiego naszyjnika? Czy pomysł pojawia się od razu, po zobaczeniu danego kamienia?
Z zasady przy takich pracach się nie spieszymy, oddając w ten sposób szacunek kamieniowi lub twórcy, który go szlifował. Niektóre z rzeczy, które dostaliśmy, były prekolumbijskie, więc choćby szacunku dla historii nie raz trzęsły się nam ręce. Samo projektowanie zawsze zaczyna się u nas rysowaniem – widzimy kamień i na sto sposobów go obrysowujemy. Później wszystko powstaje w srebrze, dokładnie tak jak na rysunku – srebro jest plastyczne i bardzo się nas słucha.
Srebro jest posłuszne, bursztyn Państwo uwielbiają, a jaki jest najbardziej niepokorny materiał z którym Państwo pracowali?
Tutaj pewnie Panią zaskoczę, ale takim problematycznym materiałem okazał się dla nas bursztyn – z tym, że dominikański. Wymyśliliśmy z Johnem Fudalą projekt pod hasłem „Amber around the world” do którego zaprosiliśmy znajomych złotników. John Fudala jest podróżnikiem, który zbiera ciekawe okazy bursztynu z całego świata. Podarował on nam kilka próbek, które mogliśmy ciąć, polerować i okazało się, że nie jest to takie proste. Bursztyn polski ma około 45 – 50 mln lat, natomiast dominikański 5-7 mln lat. Tak młody bursztyn był dla nas technologicznie trudny do ugryzienia.
Ale wyzwania chyba Państwa mobilizują? Tak było w przypadku kolekcji dla motocyklistów, która miała łamać stereotypy.
Dokładnie – w ramach pracy dyplomowej na ASP zaproponowałem stworzenie biżuterii dla subkultur. To wywołało konsternację, bo jest to temat zgoła mało artystyczny. Jednak jako, że sam jeżdżę motocyklem, uparłem się, że chcę pokazać biżuterię motocyklową, która nadaje się na wybieg, którą można założyć na wielkie wyjście. Chciałem w ten sposób zmienić nieco mentalność ubioru motocyklisty, która jest cały czas niedoskonała. Stworzyłem projekcję przedmiotów kubicznych, które pokazywały rytm, moc, a do tego nakręciłem film, który w dynamiczny sposób pokazał jak można rozumieć filozofię motocyklisty. Cieszę się, że mogłem taką ideę przepchnąć w specyficznym środowisku, gdzie artystycznie jest jeszcze szerokie pole do popisu.
Co jest zatem ważne w procesie tworzenia – szczególnie w obliczu wyzwań?
Na pewno musimy być bardzo czujni i delikatni, robiąc rzeczy niedelikatne, bo nasza biżuteria do delikatnych się nie zalicza. Staramy się być charakterystyczni, tworzymy rzeczy ze śladem narzędzia, nie do końca polerowane, oksydowane w taki sposób, że ta oskyda jest sama w sobie jakimś malarstwem. Niedawno odkryliśmy możliwości szkła i do naszego szarego, tytanowego świata dołożyliśmy coś, co sprawia, że prace nagle świecą – w ten sposób zaczyna się nowa opowieść.
Szkło to Państwa nowa inspiracja?
Zgadza się. Cała historia śladem szkła i bursztynu zaczęła się rok temu, kiedy Zbyszek Kraska, dyrektor Galerii Sztuki w Legnicy, zaprosił nas do wykonania biżuterii na Festiwal SREBRO. Wtedy wymyśliliśmy Kupniewscy & Art Collective stworzony wspólnie z naszymi przyjaciółmi – Magdaleną Pejgą, która pięknie obrabia szkło, rzeźbiarzem Darkiem Szafrańskim, projektantką ubrań Magdaleną Arłukiewicz i genialnym fotografem, Antonem Groschem. Wspólnie z nimi stworzyliśmy kolekcję w której dominowało szkło – chcieliśmy pokazać delikatność, transparentność, przezierność. To było coś więcej niż tylko kolekcja biżuterii, to była prawdziwa fuzja różnych rodzajów sztuk, w której znalazła się kolekcja ubrań, rzeźby, zdjęcia i film. Taka jest dla nas definicja sztuki: wzajemnie dopełnianie się, oglądanie, słuchanie i docenianie siebie. Sztuka to wzajemność.
Mówi pan o wzajemnej inspiracji artystycznej, a dla kogo Pan tworzy? Bo nie zawsze są to przecież inni artyści.
Wszystkie rzeczy, które robię, z pełną świadomością wykonuję dla mojej żony. Za każdym razem, bez wyjątku. Moja żona od zawsze jest moją modelką i krytykiem – każda rzecz jest z nią przedyskutowana. Jeśli zaś idzie o mojego docelowego odbiorcę, to mam to niebywałe szczęście, że nie muszę działać masowo, czego bardzo nie lubię. Robię dla konkretnych osób, które muszę poznać, zanim przystąpię do projektu. Lubię też robić rzeczy na wystawy zbiorowe – nie każdy to lubi, ale ja to cenię, ponieważ mogę oglądać swoją rzecz jako „jedną z…”. Patrzę, gdzie moje prace się znajdują, jak działają, czy są energetyczne czy raczej wtapiają się w resztę. Podobnie jest w muzyce. Gram w kilku zespołach i tak samo jak mam odsłuch danego utworu, tak w przypadku biżuterii mam wernisaż i informację w jakim miejscu jestem, czy nie hałasowałem, czy nie wchodziłem komuś w solówkę.
Muzyka będzie też obecna w klubokawiarni, którą Państwo tworzą obok swojej pracowni i sklepu w Galerii Projekt. Skąd ten pomysł?
W ten sposób chcemy nawiązać do historii Warszawy i do Galerii Bożeny Marki. Stał tam fortepian, kontrabas, odbywały się koncerty, wernisaże, a przede wszystkim można tam było spotkać najlepszych jazzmanów, którzy pogrywali sobie przy lampce wina. Mamy podobną zasadę łączenia wielu odmian sztuki, dlatego chcemy kontynuować dzieło Bożeny Marki. W planach mamy Art Cafe, które otwieramy z udziałem cudownej muzyki Doroty Curyłło i Krzysztofa Wolińskiego. Właśnie z nimi oraz Marcinem Tymińskim pracowaliśmy zresztą nad innym projektem związanym z biżuterią: Muzeum Biżuterii Współczesnej. Ma to być fuzja – u nas Art Cafe, a w warszawskim Koneserze duży zbiór i typowo muzealne myślenie. Będziemy pokazywali naszych wspaniałych jazzmanów, będziemy zapraszali ludzi, chociażby Elżbietę Dzikowską i jednocześnie będziemy pokazywali nasze dzieła w ukrytych miejscach. Nie chcemy tworzyć kolejnego sklepu, ale zależy nam na przestrzeni zachęcającej do poszukiwania biżuterii, np. na wokalistce, bo uważamy, że najlepszy posąg to żywy posąg.
A Muzeum, które uzupełni klubokawiarnię?
Muzeum to nasze wychuchane dziecko – wraz z Marcinem Tymińskim pracowaliśmy nad nim dwa lata i mieliśmy przyjemność otworzyć je w zeszłym tygodniu zbiorowym projektem naszych przyjaciół. Zaprosiliśmy bardzo duże grono złotników, co pomogło stworzyć regularne zbiory muzealne. Dlatego nazwaliśmy ten projekt Muzeum Sztuki Współczesnej, chociaż podkreślamy, że jest to projekt, a nie stricte miejsce, które się nazywa muzeum. To piękna przestrzeń w której dajemy zielone światło dla sztuki i złotnictwa i jednocześnie miejsce mocno wyczekiwane w Warszawie. Potrzebowaliśmy takiego miejsca, by móc się pokazać w większym formacie, a teraz będziemy mogli budować tam atmosferę polskiego i warszawskiego złotnictwa oraz promować nasz ulubiony materiał: bursztyn. Chcemy zmieniać jego wizerunek i pokazać, że może on występować w wydaniu niezwykle współczesnym. Art Cafe i Muzeum to było nasze marzenie. Mamy wielu przyjaciół, a to wspaniałe miejsca, by tych przyjaciół spotykać.