Tam, gdzie kamienie się uśmiechają: MGP Aurarius Tryjefaczka
Co warto odwiedzić w Krakowie? Sukiennice, Wawel? Oczywiście, ale mamy też coś dla Srok! W nietuzinkowej pracowni MGP Aurarius Tryjefaczka współpracują dwa pokolenia złotników – Pan Marek oraz dwójka jego dzieci: Patrycja i Grzegorz. Każdy z nich jest inny i ma swoje zdanie, ale łączy ich jedno: miłość do precyzyjnego rzemiosła i biżuteryjnej doskonałości. Oto rozmowa o tym dlaczego ich prace błyszczą na konkursach, a klienci szybko zmieniają się w stałych bywalców.
Biznes prowadzony z pokolenia na pokolenie to nie lada wyzwanie. Jak u Was wygląda praca w gronie rodzinnym?
Pan Marek: Jest głośno! Nieraz zdarza się, że do głosu dochodzą emocje i musimy zmierzyć się z prawdziwymi konfliktami zbrojnymi. To dlatego, że każdy z nas ma inną wizję tego, jak dana rzecz powinna być zrobiona. Ale zawsze udaje nam się dojść do wspólnego konsensusu, więc mimo różnych reakcji i dynamicznych dyskusji, współpraca jest jak najbardziej udana. Efekt to ogromna doza kreatywności.
Czy kluczem do sukcesu jest podział obowiązków?
Patrycja: Może coś w tym jest. Ja jestem menadżerem, koordynatorem, fotografem, projektantem i człowiekiem od wszelkiej brudnej i papierkowej roboty. Nie boję się niczego. Natomiast tata i brat siedzą w pracowni i po prostu robią piękne rzeczy. Śmiejemy się, że to są ludzie zaplecza.
Wiem, że to Pan Marek nauczył Grzegorza swojego fachu – jaka była najważniejsza lekcja i rzecz, której nauczył Pana tata?
Grzegorz: Cierpliwości i dokładności. Nie może być mowy o sztukaterii i kombinowaniu – kiedy coś się zepsuje, trzeba zacząć od nowa. Nie ma tu litości – musi to być wykonane dobrze od początku do końca, a klient być zadowolony. Nasza biżuteria nie ma być czymś na jeden sezon, ale zostać pamiątką dla dalszych pokoleń.
Waszą biżuterię robicie od podstaw, bez posługiwania się gotowymi odlewami. Dlaczego?
Grzegorz: Wiemy, że dziś bardzo mało osób tak pracuje i w tym widzimy pewną wyjątkowość. Można rzec, że jest to unikat na rynku, bo w nie tak wielu pracowniach tworzy się zupełnie od podstaw. Nasza biżuteria jest przez to inna – nie zdarza się u nas zduplikowany ileś razy pierścionek. Nawet jeśli robimy podobny przedmiot, to za każdym razem różnią go detale. W ten sposób każdy dostaje przedmiot wyjątkowy, wykonany tylko dla niego. Oczywiście taka praca to wyzwania: jest czasochłonna, niemożliwe jest też pokazanie renderu z gotowym projektem zawczasu. W przypadku takiej pracowni jak nasza, klient musi nam zwyczajnie zaufać. A my robimy wszystko, by tego zaufania nie nadużywać.
Wykonują Państwo tylko rzeczy na zamówienie czy tworzycie też biżuterię według własnego pomysłu?
Grzegorz: Jak najbardziej w naszej ofercie znajdują się gotowe przedmioty, takie jak pierścionki czy kolczyki. Można do nas zajrzeć i jeśli coś wpadnie w oko, zabrać od razu ze sobą. Jednak w większości przypadków tworzymy biżuterię na zamówienie, gdzie zaczynamy od poszukiwania kamienia i to do niego dostosowujemy resztę projektu. Oczywiście ogólny zarys mamy już po pierwszej rozmowie, ale to kamień nadaje ton projektowi i to on wpływa na tę ostateczną bryłę.
Jak zatem wygląda poszukiwanie tego jedynego kamienia?
Grzegorz: To zależy w dużej mierze od budżetu jakim klient dysponuje, bo czasami między marzeniami, a tym na co człowiek może sobie pozwolić, jest spora przepaść. Zawsze jednak robimy wszystko, by znaleźć optymalne rozwiązanie i kamień, którego wygląd i jakość będą dla klienta satysfakcjonujące. W tym temacie można nam zaufać. Zarówno tata, jak i ja jesteśmy Rzeczoznawcami Diamentów Polskiego Towarzystwa Gemmologicznego. A dodatkowo, w zeszłym roku ukończyłem kurs Rzeczoznawcy Diamentów HRD w Antwerpii.
Czy taka praca z klientem jest dla Was wyzwaniem czy przyjemnością?
Pan Marek: Chyba jednak przyjemnością. Kamień wpływa w dużej mierze na pierwsze wrażenie, jeśli idzie o biżuterię, więc kiedy pokaże się klientowi kamień, to najtrudniejsze jest za nami i można powiedzieć, że klient już jest zadowolony. Oczywiście dochodzi jeszcze oprawa, wykonanie, szczegół i detal, ale można rzec, że pierwszy krok do sukcesu został poczyniony.
Waszym znakiem rozpoznawczym są nietypowe szlify. Słyszałam, że Pan Grzegorz jest w tym mistrzem. Czym takie szlify różnią się od tego, co możemy znaleźć w sieciówkach?
Grzegorz: Ogólnie dostępne kamienie szlifowane są w sposób komercyjny. To oznacza, że fasety nie stykają się tak, jak powinny, mijają się. Często możemy zaobserwować efekt rybiego oka, to znaczy, że kamień jakby prześwituje, światło nie pracuje w nim odpowiednio. Jeśli przyłoży się do niego gazetę, to można z łatwością przez niego czytać. W ten sposób od razu widać, że coś poszło nie tak i że kolor jest tylko na krawędziach. Z drugiej strony mamy szlify precyzyjne – czyli takie, jakie mamy w ofercie naszej Pracowni i jest to wyjątkowa sprawa. W Polsce nie ma osoby, która szlifuje kamienie tak jak ja. W precyzyjnych szlifach, by kamień miał odpowiednie proporcje, trzeba najpierw stworzyć diagram, a później to wszystko musi się zgrać. Ten kamień w efekcie żyje, blask jest zupełnie inaczej wydobyty, a jego barwa bardziej żywa. Można rzec, że taki kamień od razu uśmiecha się do klienta i wygląda tak, że chce się go po prostu mieć.
Pan Marek: Różnicę między szlifem precyzyjnym i komercyjnym widać na pierwszy rzut oka – wystarczy położyć je obok siebie. Przy takim porównaniu, rozpoznanie szlifu precyzyjnego byłoby oczywiste nawet dla laika – gdy fasety są wyszlifowane symetrycznie, powtarzają się w miejscach w których powinny, a nie są rozsypane przypadkowo i chaotycznie, to wrażenie jest zupełnie inne.
Ręczna robota, piękne szlify – czy macie jeszcze jakieś asy w rękawie?
Patrycja: Rzeźbę. Jestem absolwentką Akademii Sztuk Pięknych w tym kierunku, stąd nie boimy się małych form rzeźbiarskich przemyconych w biżuterii. Potrafią one być niezwykle efektowne i przyciągać oko tak lubianym przez nas detalem. Myślę, że jesteśmy w stanie wykonać wszelkie pomysły naszych klientów. Taką ostatnią wyjątkową pracą, która była mocno rzeźbiarska, był smok. Pani przyniosła nam swoje kamienie oraz statuetkę chińskiego smoka i chciała, by stworzyć z tego naszyjnik.
A czemu ten smok był wyjątkowy?
Patrycja: Ta klientka bardzo długo szukała kogoś, kto w ogóle podejmie się wykonania jej pomysłu, aż trafiła w końcu do nas. Szukała właściwie w całej Polsce i nikt poza nami nie czuł się na siłach, by podjąć to wyzwanie.
Pan Marek: To dlatego, że była to wyjątkowo trudna, bardzo skomplikowana praca. Naprawdę poświęcono na nią dużo czasu, by wyglądała tak, jak klientka sobie tego życzyła. Samo przygotowanie, by ze złota mógł powstać taki smok, to już jest ogrom pracy, a każda łuska musiała zostać indywidualnie wyrzeźbiona.
Patrycja: Dokładnie. Przy tak małych formach każdy detal zwraca uwagę, a metale szlachetne pokazują wszystkie niedoskonałości – każdy, najmniejszy błąd, od raz widać. Podobnie było zresztą z sową z 14-sto karatowego złota. Z nią wiąże się taka historia, że kiedyś odwiedził nas klient, który bardzo dopytywał o te ptaki. Zaczęłam więc zgłębiać temat, oglądać ich zdjęcia i stwierdziłam, że sowy faktycznie są na tyle piękne, że warto by było je uwiecznić w formie biżuterii. Uwielbiam takie spersonalizowane, stricte rzeźbiarskie projekty.
Skoro już wspomniała Pani o złocie, to czy jest to Wasz ulubiony kruszec?
Wszyscy zgodnie: Tak.
Pan Marek: Kochamy złoto ale bardzo dobrze pracuje nam się też z palladem i platyną.
Czyli tu jesteście jednomyślni – żadnych konfliktów zbrojnych. Co złoto ma w sobie, że tak je polubiliście?
Grzegorz: Można z nim zrobić wszystko: łatwo poddaje się obróbce i jest bardzo plastyczne. To pozwala na duże pole manewru jeśli idzie o detale. A dla mnie najprzyjemniejszą częścią pracy jest właśnie znęcanie się nad detalami. Złoto lubię też przez wszystkie jego odcienie – może ono mieć naprawdę dużą paletę barw, a do tego przepięknie błyszczy, przyciąga oko.
Pan Marek: W złocie bardzo przyjemnie się pracuje, bo można je kłuć, ciągnąć, przeciągać, odlewać – wszystkie technologie są na wyciągnięcie ręki. I ja i syn w złocie zaczynaliśmy pracę i jak człowiek wejdzie w taki materiał, to można rzec, że jest to miłość po grób.
A czy jeśli idzie o ulubiony kamień również jesteście tak jednomyślni jak w przypadku złota?
Grzegorz: Moim ulubieńcem jest szmaragd. Raz: przez jego barwę. Dwa: przez jego kruchość. Dużo osób się go boi, bo lubi zrobić psikusa podczas oprawy i podzielić się na kilka części. Wielu złotników z mniejszym doświadczeniem, przy większych kamieniach może się stresować. Przy szmaragdzie na pewno jest adrenalina i ja to lubię. W celu poszerzenia wiedzy na temat tego kamienia ukończyłem m.in. kurs Gemmologiczny na Uniwersytecie Śląskim.
Patrycja: Dla mnie to bardzo ciężkie pytanie, bo każdy kamień jest inny i decyzja jest trudna. Czasami nawet wybór barwy to wyzwanie, ale jeśli już miałabym wskazać taki jeden kamień, to byłby diament.
Pan Marek: Dobrze powiedziane – dla mnie też diamenty są tymi ulubionymi. To są na tyle twarde kamienie, że bardzo łatwo poddają się wszelkim zabawom i nie trzeba się tak obawiać jak przy szmaragdach. Natomiast nie znaczy to, że można zupełnie odpuścić, bo diament ma taką charakterystyczną łupliwość w sobie, więc mimo twardości, należy zachować ostrożność. Jeśli popełni się błąd i coś tam się wykruszy, to taki diament ma już o wiele mniejszą wartość.
Ale w swojej Pracowni mają Państwo o wiele więcej do zaoferowania niż tylko diamenty i szmaragdy?
Patrycja: Oczywiście. Mamy całkiem sporo kamieni, które bardzo rzadko występują w zwykłych sieciówkach – tam poza diamentami czy szmaragdami można trafić na rubiny, czasem topazy czy akwamaryny. My mamy u siebie niemal wszystko, czego można zapragnąć: turmaliny, spinele, rodolity i wiele, wiele więcej. Po prostu uwielbiamy kamienie, więc cały czas ich przybywa: najróżniejszych, bardzo niestandardowych, nieznanych, o przepięknych barwach. Warto je poznać i zobaczyć na żywo, bo kamienie szlachetne nie ograniczają się tylko do tej wspomnianej podstawy i jest ich mnóstwo.
Skoro już mowa o niestandardowych rzeczach to z pewnością takie są Wasze prace konkursowe – niejednokrotnie zresztą nagradzane. Co możecie o nich opowiedzieć?
Grzegorz: Faktycznie, te prace konkursowe to taki nasz znak rozpoznawczy. Tych, które zapewniły nam podium było całkiem sporo, ale taką pracą, która pokazała nam, że możemy powalczyć w konkursach o pierwsze miejsca był „Kwiat Niepodległości” z rodolitem. Mam do niego ogromny sentyment, bo pierwsze miejsce zmotywowało nas, by zacząć się pokazywać. Udowodniło, że to, co tworzymy jest doceniane. Zresztą wszystko, co robimy na konkursy to prace naprawdę nietuzinkowe, przemyślane i takie, które łatwo zapadają w pamięć. Ale jest to bardzo czasochłonne. Na Amberiff stworzyłem pracę „Właściwy Kurs” i ona również została doceniona. Tematyką konkursu były Morskie Opowieści, więc przyjęliśmy formę róży wiatrów. Sama praca jest zrobiona z dwukolorowego bursztynu, białego i żółtego złota oraz brylantów, a jej wykonanie zajęło około 220-230 godzin. To był miesiąc pracy nad jedną tylko rzeczą.
Takie dopieszczanie jednego przedmiotu, to w dzisiejszych czasach rzadkość. Skąd takie podejście?
Patrycja: Biżuteria to jest sztuka użytkowa tak naprawdę i nie powinna być zniżana do rangi masówki, hurtowni, tworzenia na ilość. Doskonale wiemy jaka jest historia biżuterii – to zawsze miało być coś wyjątkowego, spersonalizowanego, zrobionego z myślą o konkretnej osobie. Podarowanie jej miało mieć znaczenie, a osoba obdarowana miała się nią cieszyć, móc przekazać dalej, biżuteria to miał być fragment jakiejś historii. Moje zdanie jest takie, że masowość i pośpiech do tego nie przystają. My tworzymy z uwagą, dbałością o detal – jest w tym staranność.
Kim są zatem wasi klienci? Kto dziś docenia rzemieślnictwo i perfekcjonizm?
Pan Marek: To są osoby, które szukają czegoś wyjątkowego dla siebie. Na pewno łączy ich to, że są wymagający. Chcą dostać to, co sobie wymarzyli i szukają kogoś, kto się podejmie wyzwania i konkretnego projektu, który sobie założyli. Nasz klient odwiedza nas po kilka razy. Przychodzi, rozmawia, ogląda – pragnienie w nim dojrzewa i dopiero po jakimś czasie składa zamówienie. A w międzyczasie dowiaduje się jeszcze od paru innych złotników, że oni nie podejmą się wykonania jego wymarzonej biżuterii.
Jesteście więc ostatnią nadzieją?
Pan Marek: Można tak to ująć. Staramy się, by klient wychodził od nas zadowolony i uśmiechnięty. Jest to dla nas fantastyczna nagroda.
Grzegorz: To stanowczo bardzo miły moment naszej pracy i świetne uczucie, szczególnie, gdy taki klient wraca. Gdy zjawia się po kolejną rzecz, to witamy się z nim jak z dobrym znajomym. To cieszy, bo pokazuje, że mimo wydania niemałych pieniędzy, udało nam się komuś sprawić radość i że chce on więcej. To dowód na to, że nasz trud się opłaca. Mamy stałych klientów z całej Polski, ale i zagranicy, którzy chcą, żebyśmy to właśnie my i tylko my, robili dla nich biżuterię.
Patrycja: Zdarza się, że ktoś trafia do nas po tym, jak bardzo długo szukał kogoś, kto wykona dla niego dany projekt. To też naprawdę ogromna satysfakcja, że my zrobimy coś, czego nikt poza nami nie jest w stanie zrobić. To najwspanialsza nagroda za te godziny spędzane na dopieszczaniu najdrobniejszego detalu.