Być złotnikiem jeden dzień – relacja z pierścionkowych warsztatów
By tworzyć biżuterię nie wystarczy tylko dobry pomysł. Trzeba mieć odpowiednią wiedzę, zarówno o projektowaniu, jak i obróbce, całe multum narzędzi, a na koncie przynajmniej podstawowy kurs złotniczy. Czy aby na pewno? Na co dzień wiele o biżuterii piszę i czytam, a do tego rozmawiam z wybitnymi artystami i po cichu zazdroszczę im tych godzin w spędzonych w pracowni. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, by samej coś stworzyć, wiedziałam, że muszę spróbować! Oto wrażenia manualnego żółtodzioba z pracy nad własnym pierścionkiem.
Swoich sił w roli złotnika mogłam spróbować dzięki dwudniowym warsztatom organizowanym przez Aleksandrę Przybysz, założycielkę marki ALE. Plan był prosty: podczas dwóch 3-godzinnych sesji, stworzyć swój własny srebrny pierścionek. A efekty? Ja wyszłam z pracowni z trzema błyskotkami na palcach i żałowałam, że do odlewni wysłałam tylko trzy projekty, bo okazało się, że praca z młotkiem czy polerką to doskonała odskocznia od monotonnego siedzenia nad klawiaturą. Jeśli jesteś ciekawa jak powstały moje pierścionki, co było najtrudniejsze i czy jest to zabawa dla każdego, koniecznie przeczytaj mój raport z placu boju.
Zabawy z woskiem
Moja przygoda zaczyna się w klimatycznej pracowni Aleksandry w samym sercu Poznania. Jest nas zaledwie siódemka i większość z nas z tworzeniem biżuterii ma niewiele wspólnego. Wokół lśnią dziesiątki projektów ALE., gorąca herbata cudownie rozgrzewa, a na stole przed nami leżą tajemnicze szpule z czymś przypominającym niebieski drut. To protetyczny wosk z którego powstaną projekty naszych pierścionków. Jest to możliwe dzięki metodzie wosku utraconego – najpierw z wosku, niczym z plasteliny, lepi się prototyp. Po odpowiednim dopasowaniu rozmiaru i nadaniu mu ostatecznego kształtu, projekt wędruje do odlewni. Tam obudowany zostaje gipsem, a całość następnie jest podgrzewana. W ten sposób z gipsowej formy wytapia się wosk, a w środku pozostaje puste miejsce, gotowe na przyjęcie metalu – w naszym przypadku srebra lub mosiądzu.
Sztuka wyboru
Metoda wosku utraconego znana jest właściwie od starożytności i nie wymaga wymyślnej technologii, ale i tak mam obawy co do swoich zdolności – ostatni raz w podobny sposób bawiłam się ponad 20 lat temu, lepiąc w szkole zwierzaki z plasteliny. Okazuje się jednak, że praca z woskiem jest relaksująca, a spod naszych rąk wychodzą kolejne projekty: pleciemy, spłaszczamy, wyginamy, a nawet zawiązujemy supełki. Jestem pewna, że z biegiem czasu mogłabym się pokusić nawet o bardziej skomplikowane wzory inspirowane choćby moją domową dżunglą pełną egzotycznych liści. Faktycznym problemem okazuje się nie stworzenie woskowego prototypu, ale wybranie tych kilku, które trafią do odlewni – ja sama muszę wyłonić zwycięzców spośród sześciu różnych pomysłów, a pozostałe uczestniczki też stają przed nie lada wyzwaniem. Tak kończy się pierwszy dzień naszych złotniczych zmagań.
Działając z metalem
Drugie spotkanie zaczyna się od wspaniałej niespodzianki. Nasze woskowe twory możemy podziwiać w metalowej odsłonie. Muszę Wam powiedzieć, że to wspaniałe uczucie i każda z nas na widok własnej pracy wzdycha z zachwytem, mimo że pierścionki są jeszcze krzywe, chropowate i pozbawione blasku. Teraz zaczyna się prawdziwa praca: na stole leżą pilniki, młotki i papier ścierny, a z warsztatu urządzonego w pokoju obok, stale wydobywa się dźwięk polerki stołowej, która pozwala nam satynować, polerować i wygładzać. Zanim jednak do tego przechodzimy, musimy spiłować niedoskonałości po odlewaniu, rozbić pierścionki do odpowiedniego rozmiaru i wygładzić wszelkie ostre krawędzie. Każda z nas ma inną wizję – niektóre, jak prawdziwe Sroki, stawiają na blask, inne z papierem ściernym wydobywają z metalu strukturę. Srebrne pierścionki pokrywamy też częściowo oksydą, dzięki czemu nabierają ciekawej głębi. Mamy ręce pełne roboty.
Zniszczony manicure i duma
Nad wszystkim czuwa Aleksandra, która doradza i pomaga nam w najtrudniejszych pracach. Na pewno nie jest to czysta robota, a paznokcie szybko przestają wyglądać modelowo, ale żadna z nas się tym nie przejmuje, bo czas szybko leci i już wkrótce na naszych dłoniach lśnią własnoręcznie wykonane pierścionki. Naprawdę wyglądamy jak stado Srok, bo każda odsuwa dłoń i porusza brudnymi palcami, podziwiając efekty swojej pracy. Zamiast turkotu polerki słychać zachwycone ochy i achy oraz podziw dla własnoręcznie wypracowanego blasku. Każda z nas wychodzi dumnie prezentując światu swoje prace. Mimo lekkich obaw przekonałam się, że nie trzeba mieć w garści dyplomu ASP, by stworzyć coś pięknego. Muszę się Wam nawet przyznać, że nie zdążyłam jeszcze wrócić do domu, a w mojej głowie już pojawiły się kolejne pomysły na autorski flirt z biżuterią. I naprawdę nie mogę się doczekać, by znów pochylić się nad woskiem.