TOP

,,Biżuteria rozpoczyna rozmowę” – wywiad z Andrzejem Szadkowskim

To człowiek, który doskonale wie, że biżuteria to coś więcej, niż tylko atrakcyjnie wygięty kawałek blachy i to, że nie kamienie szlachetne świadczą o jej wartości. Za jego pracami stoją pomysły, które zapewniły mu miejsca na wielu wystawach, zarówno w Polsce jak i za granicą. Andrzej Szadkowski: złotnik, artysta, kolekcjoner i wykładowca, wyjaśnił nam, dlaczego sztuka i natura nierozerwalnie się łączą, dlaczego w biżuterii przydaje się także wiedza o anatomii i co jest najlepszym starterem konwersacyjnym.

Jedną z najbardziej charakterystycznych kolekcji w Pana dorobku są ART SYSTEMY, czyli bajecznie kolorowe broszki, w których wykorzystał Pan kolorowe papiery szlachetne i fotograficzne. Jaka jest historia tej kolekcji?

Cykl stanowiły kompozycje oprawione w srebro i aluminium na planach kół, był to jedynie element wiążący. Problemem była sama plastyka wnętrza tych kół. Przyjąłem zasadę, by ,,wypełniając” broszki zacząć od gładkiej, czystej bieli, później nadawałem jej faktury, szukałem przestrzeni, ale też wprowadzałem kolor, doprowadzając do czerni i w efekcie powstały kombinacje eksperymentalne. Profesor Peter Skubic, znany austriacki projektant i pedagog, który akurat był na wystawie na której prezentowałem te prace, skomentował jedną z ostatnich prac tego cyklu, że jest to szukanie kwadratury koła. To taki trochę żart, ale dość znaczący, bo miał on faktycznie swoje odzwierciedlenie w wyrazie artystycznym tej pracy. Sama wystawa miała miejsce w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Zaproponowano mi największą salę, co mogło być problematyczne dla wyeksponowania dość małych form, jakimi były broszki. Było to bardzo duże opracowanie, bo w skład ART SYSTEMÓW wchodziło aż 158 prac. Były one tak wyeksponowane, że mimo wszystko wypełniły całą przestrzeń. Rozwiązanie było dość ciekawe – broszki umieszczono na matowych płaszczyznach z pleksi, po jednym kółku na powierzchnię. Te płyty były usytuowane skosem do trasy ekspozycji tak, że każda poprzednia praca narzucała czytanie następnej, więc ta aranżacja jakby sama z siebie oprowadzała po wystawie. Było to dla mnie na pewno ogromnie edukacyjne doświadczenie. Niby proste, ale tak interesujące, że była to w całości bardzo ciekawa koncepcja.


Wiem, że nieraz sięgał Pan po nietypowe materiały, jak np. papier w ART SYSTEMACH, ale wykonał Pan też m.in. bransoletę z odpadów przemysłowych. Czemu właśnie tak?

Ta bransoleta łączy się z ćwiczeniami, które wykonywałem jako student. Pani docent Lena Kowalewicz Wegner zorganizowała nam zajęcia pod hasłem „układanka”. Dostaliśmy odpady przemysłowe i z tego mieliśmy stworzyć naszyjniki czy bransolety. To było na samym początku nauki i dzięki temu pomysłowi, bez głębszej znajomości warsztatu, mogliśmy zacząć działać koncepcyjnie. To był bardzo ciekawy wstęp i potem wykorzystałem ten pomysł w swoich realizacjach. Było to coś innego, poza przyjętymi formami i odniesieniami, – eksperyment, który bardzo rozwijał i oczywiście – już bardziej uporządkowany, dawał ciekawe realizacje. Na wystawie indywidualnej w Legnicy, którą właśnie przygotowuję, będą właśnie takie realizacje z lat 60-tych, które są cytatami z tych odpadów przemysłowych. Zresztą Pani Profesor zawsze nas uczyła, że biżuteria to nie tylko przedmioty, które trzeba zbudować, ale jest to też całe odniesienie do sylwetki, do anatomii, do uczestnictwa w ruchu postaci czy jej osobowości. Takie założenia miał też Dior. On narzucał sobie m.in. takie tematy jak podporządkowanie sylwetki charakterom liter ,,Y” czy ,,A” i to miało głęboki sens, bo bardzo harmonijnie wiązało się ze sztuką i naturą w ogóle. Dior bardzo ładnie nawiązywał konstrukcją swoich projektów do pewnych zjawisk, które dawały nową wartość artystyczną. Dlatego według mnie natura i sztuka muszą być zawsze łączone. Nawet w biżuterii wiedza o naturze i jej odczuwanie powinno mieć swój wyraz emocjonalny i kontynuację. A sztuka to przecież wzięcie góry nad naturą – można powiedzieć, że sztuka to natura cywilizacji.


A czy ma Pan może jakiś ulubiony materiał?

Ostatnio, dzięki Gdańskim Targom Bursztynu AMBERIF, zafascynował mnie właśnie bursztyn. On jest tak ciekawy, że w zasadzie do dzisiaj nie dał się tak do końca dookreślić. Bursztyn w każdym kęsie jest inny i zawiera najpiękniejsze elementy natury, np. światło, które wraz ze specyficzną przestrzenią wewnętrzną jest bardzo intrygujące i daje pole do autorskiego wykorzystania. Każdy z nas może inaczej spojrzeć na bryłę bursztynu i każdy poszukuje najtrafniejszego wyrazu tego, co mu się w bursztynie podoba. Kiedyś to było prostsze – ot, bursztynek, jakoś banalnie oszlifowany lub w ogóle naturalny, połączony ze srebrem. Teraz poszło to o wiele dalej. Biżuteria z bursztynem ma w sobie treści, prowokacje. Dla mnie bursztyn ma coś takiego w sobie, że ciągle intryguje, fascynuje i nieskończenie zabawia.


Co Pana inspiruje? Jak wygląda Pana proces twórczy?

Lubię otaczać się przedmiotami, które inspirują i często wygląda to tak, że nagle jak błysk powstaje koncepcja, która czasem musi swoje odleżeć i w tym okresie się porządkuje. Potem przychodzi moment realizacji, z czasem poświęconym na eksperyment i rozwinięcie. Można przyjąć, że w pracy twórczej wychodzę albo od tematu, jak w przypadku konkursów, albo od materiału. Zresztą właściwości materiału zawsze są w mojej pracy uwzględniane, a te najlepsze cechy są eksponowane w taki sposób, by całość utworzyła harmonię. Bywało też, że eksperymentowałem trochę, jak Francuzi. Oni na pokazy mody robią tzw. biżuterię klejoną, ale to jest honorowane, bo jest to jedynie na wybieg i dalej nie jest to użytkowane. I ja podobnie – miałem np. taką realizację dla Domu Mody TELIMENA, gdzie potrzebny był kolor i z kredek zrobiłem pewne tęczowe struktury. Oczywiście wiadomo było w zbliżeniu, że to kredki, ale skoordynowane z kreacją, ruchem i światłem, utworzyło to wizję całości. Także moje doświadczenia jako artysty były przeróżne – od linearnych, prostych konstrukcji, po te z kolorem, kamieniami, bursztynami. Teraz, z kolei, odchodząc od tematu często przechodzę w propozycję żartu. Była niedawno taka wystawa „Srebro i Bursztyn”, na której zestawiłem bursztyn w naturalnej formie z obwarzankami. W tym była zabawa z podobieństwem koloru i formy i okazywało się, że coś bardzo podobne jest czasem bursztynem, a czasem ciasteczkiem.

Czym jest dla Pana biżuteria? Bo z pewnością czymś więcej niż ozdobą?

Na studiach, czy nawet wcześniej w liceum, próbowałem wielu rzeczy, ale największe zadowolenie z realizacji dawała mi właśnie biżuteria. Miałem wrażenie, że ona pozwalała mi jeszcze swobodniej działać artystycznie. Poznajemy wiele różnych technik wykonania, szukamy efektów dla wyrażenia koncepcji. To poszukiwanie daje satysfakcję, szczególnie wtedy, kiedy efekt końcowy jest dobrze zrozumiany, doceniony i prawidłowo użytkowany. Tworzenie biżuterii to kwestia bardzo złożona, bo albo się pracuje z myślą o osobie, która będzie to prezentowała albo na przykład tworzy się z myślą o jakiejś prowokacji, która przy pierwszym spotkaniu czy spojrzeniu tak zwraca uwagę, że staje się najważniejsza. Kiedyś powiedziałem, że ,,biżuteria rozpoczyna rozmowę” i najfajniej byłoby, żeby spotkanie dwóch pań właśnie od niej się zaczęło i żeby rozgadała ona te panie, by przeszły do sztuki czy tematów dnia, ale żeby biżuteria nie była obojętna.

A czy lubi Pan tworzyć dla konkretnej osoby?


Bardzo – wtedy trzeba skupić się na charakterze Tej, dla której powstaje dzieło. Można ten wyraz oczywiście oddać niby żartem i niekoniecznie dosłownie, ale generalnie lubię takie sytuacje. To, co powstaje jest związane tylko z tą jedną osobą i nie można tego później podmienić. Szczególnie lubię tworzyć dla osób z silnym charakterem, bo one to potem w tak jednoznaczny sposób eksponują, że efekt jest wspaniały. Na przykład kiedyś zestawiłem krzemień pasiasty z rzemykiem – to było dość prosto skonstruowane; krzemień był łupany, czyli bardzo archaiczny, ale miał w sobie mocny wyraz, bo był dobrze scharakteryzowany metodą obróbki. Osoba, dla której to powstało, a która jest taternikiem i przewodnikiem górskim, stwierdziła, że ten przedmiot został doskonale dobrany do niej i potraktowała go jako taki własny, wyjątkowy skarb. Ten naszyjnik był zgodny z jej charakterem, zainteresowaniem i nawet jej zewnętrznością i dzięki temu ona bardzo dobitnie go eksponowała, a całość była bardzo wyrazista.

Jest Pan nie tylko twórcą biżuterii, ale też nauczycielem. Był Pan m.in. wykładowcą w Pracowni Biżuterii na Łódzkiej ASP – jak się pan czuł w tej roli?


Praca ze studentami to był taki okres, kiedy dzień rozpoczynał się oczekiwaniem, nadzieją i chęcią zrobienia czegoś wspólnego. Każdy student jest indywidualnością i odkrycie jego możliwości czy przekazanie pewnej wiedzy, a później obserwowanie rozwoju, to jest niezwykłe doświadczenie. Gdy nadszedł czas, w którym powinno się przejść na emeryturę i skończyłem 49-letnią przygodę z ASP , zatrudniłem się na Politechnice, gdzie prowadzę zajęcia z kompozycji na Wydziale Architektury Tekstyliów. To są zupełnie inne doświadczenia, ale też bardzo ważne i mają wiele punktów wspólnych. Na pewno kontynuuję moją misję indywidualnej pracy z każdym studentem i to nadal stanowi dla mnie ogromną satysfakcję.

Co stara się Pan przekazać swoim studentom?

Między innymi to, że biżuteria musi być wielowarstwowa, wieloznaczeniowa, że to coś więcej niż rzemieślnicze wykonanie. To musi mieć w sobie nośnik sztuki, odniesienia do tego, co na zewnątrz. Kiedy zaczynaliśmy wprowadzać biżuterię na ASP, to były takie dość nieprzychylne dla niej czasy, bo traktowano ją jako coś nieistotnego, na co się patrzy w ostatniej kolejności w strukturze i programie szkoły. Wyzwanie polegało na tym, by tych opornych malarzy i rzeźbiarzy przekonać, że wszystko jest sztuką, także biżuteria. Można powiedzieć, że użyłem podstępu, bo żeby zdobyć ich przychylność, w opisie programu do zatwierdzenia na Radzie Wydziału i Senacie uczelni zamiast sformowań złotniczych, takich jak drut i blacha, używałem słów, które oni rozumieją i którymi oni operują: punkt, linia, płaszczyzna, bryła. To jakoś ich ujęło i dzięki temu udało się utworzyć Katedrę Biżuterii. Studentom także przekazywałem taką wizję biżuterii, że to nie jest tylko odklepanie blachy, ale jest w tym głębszy sens. Biżuteria nie jest czymś wyodrębnionym, chłodnym, bez wnętrza – to wszystko jest bardzo emocjonalne. Zdarza się, że rzeźbiarze traktują biżuterię jako kulkę na łańcuszku i na tym się kończy według nich jej charakterystyka. Oczywiście tacy rzeźbiarze potrafią bardzo ładne formy zawiesić na tym łańcuszku, ale to jest jednocześnie początek i koniec takiej biżuterii, brak tu czegoś więcej.

Czy śledzi Pan kariery swoich absolwentów i ma takich, z których jest Pan dumny?


Oczywiście, są takie osoby – nie chcę ich tu konkretnie wymieniać, ale one doskonale o tym wiedzą, bo spotykamy się i komentujemy sztukę. Dzięki nim nie mam wrażenia, że moja praca dydaktyczna to była robota w próżni, bo te osoby dalej pracują nad pomysłami ze studiów, interpretują je, rozwijają bardzo autorsko i indywidualnie. Są w tym wszystkim osoby bardzo wyjątkowe. Czasami, w tym okresie przejściowym, między nauką, a własną działalnością, trzeba było nieco je sprowokować i ośmielić do działania i to jest przez nich doceniane. Nawet jeśli potem nie zajmują się biżuterią, to widać, że te doświadczenia biżuteryjne dały im wiedzę i indywidualną świadomość.


Niedługo wraz z Marcinem Tymińskim będzie Pan miał retrospekcyjną wystawę w klimacie „uczeń i nauczyciel”. Czy może Pan coś więcej o niej zdradzić?


Są w życiu nauczycieli takie etapy, kiedy dochodzi do konfrontacji mistrz-uczeń. Marcin zaproponował wspólną wystawę. A ja wpadłem na pomysł, by zestawić moje prace z Jego pracami. Zaproponowałem więc, by zrobić ciąg ekspozycji, w którym zastosujemy pomieszanie przedmiotów. Z cyklu Marcina Tymińskiego wybierzemy trzy, cztery przedmioty, potem kilka moich z jednej kolekcji, potem znów Jego i tak dalej, by to było na tyle pomieszane, by intrygowało: co jest czyje i kiedy powstało? Tak, ażeby wykazać charakter ,,łódzkiej szkoły” projektowania biżuterii.

Wiem także, że kolekcjonuje Pan biżuterię – co ma Pan w swoich zbiorach?


Na wystawie indywidualnej, którą właśnie przygotowuję, chciałbym pokazać mały fragment tych zbiorów: od koralików greckich z epoki hellenistycznej, przez rzymskie sygnety czy fibulę z Krymu z emalią białą i czerwoną z VIII-IX wieku – aż do współczesności. Będzie więc biżuteria profesora Petera Skubica, praca Michała Fatygi, która mocno mnie zafascynowała, Sergiusza Kuchczyńskiego i innych wielkich. Poza tym chciałem też pokazać malarstwo wielkoformatowe w technice emalii; na dużych formatach rzadko kto pracuje, bo trzeba mieć nie tylko odpowiednie warunki, ale i doświadczenie. Tutaj, tak jak przy biżuterii: trzeba eksperymentować. By to wykonać, cały dzień ustawiałem kolory, radziłem się, jak to odpowiednio wypalić i bardzo profesjonalnie to wyszło. Chcę też pokazać mój portret rzeźbiarski, moją twarz, tak żeby to rzeczywiście była taka rozbawiona wystawka i pokazywała mnie z różnych stron zainteresowań. W końcu nasze życie jest bardzo złożone: to nie tylko praca w jednym kierunku, ale to wszystko, co jest ze sobą powiązane – inspiruje nas, rozwija. Dlatego mam nadzieję, że uda mi się przedstawić taką historię o sobie: kim jestem, co mnie interesuje, co buduje moją wyobraźnię i tożsamość, jakie wartości preferuję i jak moja twórczość wpisuje się w sztukę biżuterii współczesnej.